Nie znam w Opolu przypadku, by po remoncie osiedlowej infrastruktury przybyło miejsc parkingowych. adekwatnie można odnieść wrażenie, iż każde unowocześnienie, każda rewitalizacja przestrzeni publicznej oznacza dla kierowców jedno: będzie mniej miejsc! I wtedy rusza lament, jakby ktoś komuś rodzinny grobowiec zlikwidował.
Ale czy naprawdę każda wolna przestrzeń na osiedlu musi zostać zamieniona w parking? Czy na trawniku, gdzie jeszcze niedawno bawiły się dzieci, naprawdę nie można już postawić nic innego niż Seata z 2002 roku, który ostatni raz był na przeglądzie w epoce Millera?
Popatrzmy choćby na ulicę Łąkową i Spychalskiego. Kiedy budowano te bloki, nikt nie przypuszczał, iż każdy mieszkaniec będzie miał własne auto – a niektórzy choćby dwa. Dziś samochód to nie luksus, ale standard. A skoro tak, to zderzamy się z prostym faktem: terenów do życia nie przybywa, za to blachy i gumy ciągle.


I teraz pytanie: czy mamy prawo oczekiwać, iż każdy będzie miał parking dokładnie pod klatką? Że pod oknem zamiast drzewka czy ławeczki dla sąsiadki z parteru będzie rząd samochodów jak w hipermarkecie w sobotę rano? Że każde wolne 5 metrów kwadratowych zostanie zalane kostką?
Na Malince zrobiono dodatkowy parking – duży, konkretny. I co? Ludzie parkują. Może nie z entuzjazmem, może mruczą pod nosem, iż trzeba przejść 30 metrów piechotą, ale parkują. I co ważniejsze: nikt już nie stawia auta na trawie. Widok auta rozjeżdżającego zieleń należy tam do przeszłości. Ba! Mieszkańcy sami tego pilnują. Sąsiedzka kontrola działa lepiej niż niejedna straż miejska.
A teraz kontrast – Łąkowa. Parkowanie na trawniku to norma, jakby gleba sama wołała „tu wjedź, kierowco!”. A wokół pełno wraków – samochodów, które od miesięcy, a może i lat, nie ruszyły z miejsca. Często z flakami w oponach, z pajęczyną na lusterku. Ale mają rejestrację – czyli nikt ich nie ruszy. A przecież wystarczyłoby, żeby ktoś – administracja, straż miejska, może sami mieszkańcy – zaczął zgłaszać te trupy, sprawdzać właścicieli, wymuszać usunięcie. Przecież to nie tylko brzydkie – to blokuje miejsce, które ktoś mógłby realnie wykorzystać.



Tylko czy nam się chce?
Bo najłatwiej narzekać, iż nie ma gdzie parkować. Trudniej zrozumieć, iż każdy centymetr trawnika to filtr powietrza, miejsce na cień, na wodę w czasie ulewy, na zabawę dla dzieci, na odrobinę życia pomiędzy blokami. A auto? Auto może stać choćby 50 metrów dalej. Poważnie. Serce nie pęknie, nogi nie odpadną.
Dziś walczymy o miejsce do życia, nie o kolejne metry betonu. W mieście nie chodzi tylko o to, by wszędzie dało się dojechać – chodzi też o to, by gdzieś dało się żyć.
Więc zanim znów zaparkujesz na trawniku, zastanów się: może warto przejść się kawałek, zostawić zielony skrawek w spokoju, a o wrak – zawalczyć wspólnie?
W końcu przestrzeń wspólna jest nasza. Ale i nasza odpowiedzialność.
Ale coś drgnęło. Grupa wolontariuszy – mieszkańców wrażliwych na dziejące się zło postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Rozmawiają z mieszkańcami, przygotowali ulotki. Życzymy powodzenia w tej trudnej , ale jakże potrzebnej działalności.




Fot. Kapitan