„To ludzie tworzą klimat”

bialyorzel24.com 4 godzin temu

Rozmowa z Wojtkiem Galadykiem, współzałożycielem i wokalistą zespołu Sova.

Fot. Archiwum zespołu

Spytam już na początku: skąd ta osobliwa nazwa zespołu? Czy to dlatego, iż gracie z pazurem?

Z tym wyjaśnianiem nazw to zwykle nie jest łatwa sprawa. Często choćby nie wiadomo skąd dana nazwa się wzięła. W naszym przypadku nie było to jakieś wielkie przedsięwzięcie. Usiedliśmy kiedyś wieczorem i zaczęliśmy się nad tym zastanawiać. Był już mrok, towarzyszył nam nastrój maligny i tak sobie pomyśleliśmy o tym ptaszysku. Sowa to tajemnica, ptak gdzieś tam przelatujący bezszelestnie, trochę nierealny, ale jednocześnie to drapieżnik z prawdziwymi pazurami i ostrym charakterem. I tak nam wyszło, iż to wszystko pasuje do naszego grania. Poza tym każdemu z nas ta nazwa się podobała. Sova więc została, tylko zmieniliśmy w na v, i przyznam się, iż ciągle odnajdujemy coś w tej nazwie.

Zespół Sova nie powstał od razu?

Tak, to już był znacznie dłuższy proces niż wymyślanie nazwy. Przybyłem do Stanów w 2006 roku i na początku udzielałem się w Teatrze Dramatycznym im. Adama Mularczyka w Filadelfii, a później działałem jako animator kultury w tamtejszym Stowarzyszeniu Domu Polskiego. Tam w pewnym momencie spotkała się grupa osób, które chciały krzewić polską kulturę, przede wszystkim muzycy, ale nie tylko. W 2014 roku powstała Piwnica u Dziadka, której byłem współzałożycielem, a także pomysłodawcą samej nazwy. Zapożyczyłem ją z utworu „W piwnicy u dziadka” zespołu Happy Sad, którego piosenek wtedy namiętnie słuchałem. Sam termin piwnica kojarzył mi się zresztą bardzo artystycznie, z dużą dozą nostalgii i tajemniczości, bo przecież wielu z nas miało w dzieciństwie taką piwnicę u dziadków, gdzie można było znaleźć niezwykłe i pobudzające wyobraźnię przedmioty. W Piwnicy u Dziadka dość gwałtownie zaczęliśmy organizować różnego rodzaju koncerty i cykliczne wydarzenia muzyczne, a pierwszym z nich był Festiwal Polskiego Maka. Pamiętam, iż zaczęliśmy od poezji śpiewanej, której jestem zresztą wielkim sympatykiem. Na scenie pojawiało się coraz więcej artystów, muzycy się zmieniali, chociaż na początku wszyscy występowali pod wspólną nazwą Piwnica u Dziadka. W końcu wyłoniła się grupa osób chcących tworzyć swoją muzykę. I tak powstała Sova.

Jako zespół pięcioosobowy?

Tak. Ja śpiewałem, na gitarze grał Piotr Bernasiuk, na drugiej gitarze Michał Głogowski, a skład uzupełniali basista Artur Siembab i perkusista Paweł Bernasiuk. Po odejściu Michała Głogowskiego gramy w czwórkę. I w takim też składzie wystąpimy podczas festiwalu.

Posiadasz jakieś wykształcenie muzyczne?

Nie. Urodziłem się w Ełku na Mazurach i dorastałem w pobliskich Bobrach, gdzie kształtowały się moje przyszłe zainteresowania muzyczne, gra na gitarze i wrażliwość. Na studia natomiast wywiało mnie do Zielonej Góry, czyli można powiedzieć na drugi koniec Polski. Tam ukończyłem Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Zielonogórskiego na kierunku animacja społeczno – kulturalna ze specjalnością teatr. Tak więc chociaż sztuka była obecna w moim życiu od dawna, to jestem muzycznym samoukiem. Podobnie zresztą jak pozostali członkowie zespołu, którzy na pewnym etapie życia zainteresowali się po prostu graniem na instrumentach.

Jak określacie wasz styl?

Również dzięki temu, iż poznaliśmy się jako dojrzali artyści, to każdy z nas miał już mocno rozwinięte własne preferencje muzyczne. Słuchamy różnych stylów i to nasze granie to taki rock połączony z bluesem, punkiem i alternatywą, a w tle wybrzmiewa gdzieś poezja śpiewana i niekiedy choćby indie rock. Trudno więc ten nasz styl określić jednym terminem i choćby tego nie próbujemy robić. Przez tą wypadkową naszych zainteresowań myślę, iż nasza twórczość jest interesująca dla odbiorcy.

Stawiacie na swoje utwory?

Jak już wspomniałem Sova powstała właśnie dlatego, aby tworzyć swoje autorski kompozycje. Mieliśmy już kilkanaście gotowych numerów, czyli adekwatnie całą płytę. Jednak utwory te zostały przygotowana wspólnie z drugim gitarzystą, którego już w zespole nie ma, tak więc część kawałków została przearanżowana, a części w ogóle nie gramy. Cały czas jednak powstają nowe piosenki już w czteroosobowym składzie.

Na koncertach gracie również covery…

Tak, ale wszystko zależy na jakiej imprezie czy festiwalu akurat występujemy. Każdy koncert jest niepowtarzalny i te proporcje między utworami własnymi a coverami zmieniają się. zwykle gramy covery takich kapel jak; Happy Sad, KSU, Strachy na lachy, Pidżama Porno, a z angielskich próbowaliśmy grać kawałki Nirvana czy Big Theft.

Nie wydaliście jeszcze płyty?

Nie. W czasie pandemii zarejestrowany został nasz występ na żywo z okazji jubileuszu zespołu Dzieci PRL-u, z którego członkami jesteśmy od lat zaprzyjaźnieni. Można to zobaczyć na YouTube. Ostatnio powstało również nasze pierwsze oficjalne video do utworu Błogostany, który pojawił się w obecnym roku i jest już na większości platform streamingowych. Myślę, iż mamy już materiał na pierwszą płytę i pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy ukaże się na rynku. Pomysłów nam nie brakuje, gdyż praktycznie wszyscy przynosimy na próby jakieś muzyczne motywy, które później wspólnie dopracowujemy. Ja z kolei odpowiadam za warstwę tekstową.

To są głównie polskie teksty…

Tak było do tej pory. Większość utworów śpiewałem po polsku, bo i publiczność była przeważnie polska. W tej chwili jednak rozpoczynamy przygodę z coverami po angielsku i poważnie zastanawiamy się nad anglojęzycznymi przekładami naszych autorskich numerów. Jest to jeszcze co prawda w powijakach, ale mamy świadomość, iż słucha nas coraz więcej osób i nie są to tylko Polacy.

Sova słynie z dość żywiołowych występów, a Twoja sceniczna osobowość jest bardzo wyrazista. Wzorowałeś się na kimś jako wokalista i frontman.

To jaki jestem na scenie to raczej wypadkowa wielu moich doświadczeń scenicznych począwszy od szkoły i studiów, poprzez teatr, a kończąc na byciu wokalistą i liderem zespołu. W między czasie było jeszcze bujne mazurskie życie biwakowe, kiedy to z gitarą występowałem na ogniskach. Innym być nie potrafię. Na nikim bezpośrednio nigdy się nie wzorowałem i dalej się nie wzoruję. Na scenie to zawsze jestem ja. Przed koncertem specjalnie się nie zastanawiam co mam robić na scenie. Wychodząc do publiczności zaczynam funkcjonować w zupełnie innym trybie i cokolwiek się ze mnie wtedy wydobywa, to najpierw przechodzi przez moje wnętrze. Wszystko jest więc naturalne i spontaniczne. Mogę natomiast powiedzieć, iż mam wielu wokalistów, którzy mnie inspirowali czy też przez cały czas inspirują. W tym gronie jest z pewnością Krzysztof Myszkowski ze Starego Dobrego Małżeństwa, który był dla mnie istotną postacią, w czasach, kiedy interesowałem się mocno poezją śpiewaną, czy też Rysiek Riedel z zespołu Dżem. Było także paru innych wykonawców na różnych etapach mojego życia, ale nigdy nie była to jedna postać.

Znani jesteście głównie z występów w Filadelfii i okolic. Można powiedzieć, iż najczęściej gracie we wspomnianej wcześniej piwnicy u Dziadka, kultowym już polonijnym miejscu. W Nowym Jorku pojawiacie się rzadziej…

To prawda. Najwięcej koncertów do tej pory zagraliśmy w Piwnicy u Dziadka, ale jako zespół grający polską muzykę pojawialiśmy się w wielu miejscach, gdziekolwiek były organizowane polonijne imprezy, czyli na różnego rodzaju festiwalach, zjazdach klubów motocyklowych i piknikach. Naszym bliźniaczym zespołem pozostaje zespół Dzieci PRL-u, z którym dzielimy wspólnego perkusistę. Nic więc dziwnego, iż bardzo często gościliśmy u nich w studiu w Nowym Jorku, a niektóre z tych występów zostały zarejestrowane i można je zobaczyć na YouTube. Graliśmy także wspólnie na wielu festiwalach, Jednym z nich był Sound of Poland, który odbył się kilka lat temu na Queensie. Wiele razy występowaliśmy również w New Jersey, tak jak ostatnio na festiwalu w Linden. Myślę, iż przez te 6 lat kilkadziesiąt koncertów już się uzbierało.

Któryś z nich wspominasz szczególnie?

Naszym największym jak do tej pory koncertem, jeżeli chodzi o liczbę publiczności jak i o samą scenę, był występ przed legendarną rockową formacją Lady Pank w Melrose Ballroom przed paroma laty. Zaprezentowaliśmy wtedy swój autorski repertuar i zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci przez publiczność. Na pewno cała otoczka koncertu była dla nas początkowo dość stresująca, bo przecież duża sala i legendarni muzycy, których mieliśmy zresztą okazję poznać. Tak więc był ten dreszczyk emocji i zarazem dreszczyk niepewności. Jednak po pierwszym utworze jakakolwiek trema zniknęła i wszystko poszło bardzo dobrze. Wielu ludzi myślało nawet, iż przyjechaliśmy z Polski jako support Lady Pank, co potraktowaliśmy jako duży komplement. Bardzo fajnie wspominam również kameralny koncert, który zagraliśmy z okazji otwarcia Beer Garden w Stowarzyszeniu Domu Polskiego w Filadelfii. Atmosfera była wtedy znakomita, chociaż z natury rzeczy zupełnie inna niż przed Lady Pank. Jednak to ludzie tworzą klimat i dla mnie jest on zawsze najważniejszy. Mówię tu zarówno o publiczności, jak i o nas wszystkich, którzy spotykamy się na scenie.

Na Festiwalu w Centrum pojawicie się po raz drugi. Jak wspominacie swój pierwszy występ?

Nasz pierwszy koncert wspominamy wspaniale. Mieliśmy wtedy naprawdę wspaniały czas. Nagłośnienie było bardzo dobre, a samo miejsce byłego kościoła, jest bardzo klimatyczne. Publiczność również dopisała, więc cieszymy się, iż organizatorzy zaprosili nas po raz kolejny.

Czego mogą spodziewać się uczestnicy festiwalu po waszym koncercie?

Na pewno zaprezentujemy nasze najnowsze kompozycje. Powinno pojawić się również parę coverów. Klimat muzyczny z pewnością będzie trochę inny z uwagi na to, iż teraz będzie jedna gitara a nie dwie. Może zabrzmimy trochę bardziej dojrzale, bo jednak jakiś czas upłynął od poprzedniego Festiwalu. Wierzę, iż publiczności nasz występ, tak jak i poprzednio, przypadnie do gustu.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na Festiwalu.

Rozmawiał Marcin Żurawicz

Idź do oryginalnego materiału