Wizyta w pracowni witrażowniczej
Nowe dzieło Andrzeja Kruszony
Andrzej Kruszona (ur. 1946 r.) – znany szamotulski witrażysta – przez cały czas w pełni sił twórczych! Właśnie pracuje nad kolejnym, już dziesiątym, witrażem do kościoła św. Jadwigi Królowej w Choszcznie. Odwiedziliśmy go ostatnio w pracowni przy ul. Kiszewskiej – zapraszamy do przeczytania tekstu i zapoznania się z relacją zdjęciową.
Najnowszy witraż przedstawia św. Michała Archanioła pokonującego szatana. Nad jego głową unosi się gołąb – symbolizujący pokój. Św. Michał trzyma w ręce włócznię, na szyi ma kotwicę – symbol nadziei, duchowej stabilności i trwałości. Na wstędze poniżej postaci umieszczono fragment modlitwy do św. Michała Archanioła. Ponieważ święty jest patronem policji, na dole umieszczono odznakę policyjną, a w jej środku księgę z 10 przykazaniami. Andrzej Kruszona jest zarówno autorem projektu witraża, jak i jego wykonawcą. Oczywiście, nowy witraż musi współgrać z tymi, które są znajdują się w tym poświęconym w 1985 r. i ciągle upiększanym kościele.



Swoją własną pracownię witrażownictwa Andrzej Kruszona założył w 1968 r., po sześcioletniej nauce u szamotulskiego mistrza witrażysty Józefa Elsnera. Przez ponad 30 lat blisko współpracował ze znakomitym artystą plastykiem z Obrzycka – Marianem Schwarzem (1906-2001), był wykonawcą większości projektów tego twórcy. Uczył się też od niego zasad i techniki sztuki sakralnej i z czasem zaczął także sam projektować witraże.
W ciągu kilkudziesięciu lat Andrzej Kruszona stworzył ogromną ilość witraży: od niewielkich po monumentalne. Reprezentują one odmienne typy: figuralne, ornamentowe i geometryczne, przeznaczone zostały do kościołów z różnych epok, co zawsze trzeba było uwzględnić w projekcie. Witraże Andrzeja Kruszony można podziwiać w około 250 obiektach sakralnych w całej Polsce. Niestety, jego talent nie dość został wykorzystany w rodzinnych Szamotułach. Prac Andrzeja Kruszony jest w naszym mieście niewiele, umieszczone są np. w kaplicy św. Antoniego Padewskiego w kościele św. Krzyża (projekt – Marian Schwartz).



Spośród miast, w których znajdują się dzieła Andrzeja Kruszony, można wymienić Pieniężno, Dziwnów, Golczewo koło Nowogardu, Krzyż Wielkopolski, Ślesin koło Nakła, Gozdowo koło Wrześni, Gdynię Obłoże, Wielichowo, Jastrowie, Inowrocław, Zieloną Górę, Połczyn Zdrój, Ustkę, Świdwin, Santok, Choszczno i wiele innych. Najwięcej witraży wykonał do kościoła św. Mikołaja w Wałczu.



Andrzej Kruszona nie tylko od blisko 60 lat tworzy nowe witraże, ale w przeszłości przeprowadził także wiele rekonstrukcji i renowacji prac dawnych artystów. Jest twórcą stosującym dawne techniki, nieznane już adekwatnie kolejnym pokoleniom witrażystów, a zapewniające jego pracom długowieczność. Kiedy opowiada o swoich witrażach, zawsze podkreśla: „Piękno jest w prostocie”.
Agnieszka Krygier-Łączkowska
Szamotuły, dnia 2 sierpnia 2025 r.
Szamotulskie ośmioraki
Przez cały okres PRL-u poważnym problemem był brak mieszkań. Ten stan spowodowany był – na niektórych terenach – zniszczeniami wojennymi, a wszędzie – przez szybki wzrost liczby ludności i częste braki materiałów budowlanych. Z takimi trudnościami zmagały się także Szamotuły. Podaż mieszkań zdecydowanie nie nadążała za popytem.
Odpowiedzią na narastający problem mieszkaniowy było stworzenie w Szamotułach w 1956 roku Spółdzielczego Zrzeszenia Budowy Domów Jednorodzinnych – pierwszej tego typu organizacji w Polsce. Spółdzielnię założyli pracownicy różnych szamotulskich zakładów pracy, głównie Cukrowni „Szamotuły”, inicjatorem jej powstania był główny księgowy tego ostatniego zakładu – Henryk Molski (1908-1978). Jednym z budowlanych osiągnięć spółdzielni były ośmioraki przy ulicy Mariana Buczka (dzisiejsza ulica Pływacka, 32 domy). W późniejszych latach identyczne ośmioraki powstały przy al. Niepodległości (24 domy) i ul. Krasickiego (24 domy, wówczas patronem ulicy był Janek Krasicki, w tej chwili – Ignacy). Przy ul. Jana Kasprowicza powstał budynek składający się z sześciu segmentów, czyli sześciorak. Dziełem tej samej spółdzielni były domy jednorodzinne i tzw. bliźniaki w obrębie ulic Kiszewskiej, Okrężnej, 22 Lipca (obecnie 11 Listopada), Obornickiej i Spółdzielczej.

Czytaj dalej http://regionszamotulski.pl/szamotulskie-osmioraki/
Cukiernia „Halszka”, czyli na lody do Kasperskiego
Cukiernia „Halszka” bez wątpienia jest częścią wspomnień wielu osób zamieszkałych w Szamotułach i okolicach. Szamotulanie do dziś pamiętają wyśmienite smaki, zwłaszcza te ukryte w lodowych gałkach. W latach 70. i 80. XX wieku, mimo trudnych warunków związanych z ustrojem komunistycznym, „Halszka” przeżywała swój najlepszy okres.
Właścicielem cukierni był Stanisław Kasperski (1930-2015), który po zakończeniu pracy jako kierownik cukierni i lodziarni PSS „Społem” zaczął wypiekać pączki w piwnicy własnego domu, który znajdował się na ul. Mariana Buczka 3 (dziś Pływacka). Z początku rozwoził on pączki po okolicznych sklepach, jednak po rozbudowie domu zaczął również wytwarzać inne produkty cukiernicze oraz sprzedawać je lokalnie.

Cukiernia w połowie lat 80.
Na początku lat 70. Stanisław przeniósł swoją działalność na ul. generała Świerczewskiego 10 (obecnie Wroniecka). To tam rozpoczął produkcję słynnych lodów. Najpierw były to lody włoskie, później dopiero gałkowe. Do ich produkcji sprowadzono włoskie maszyny Carpigiani. Do najlepszych i najlepiej sprzedających się smaków należały jogurtowe z wiśnią, czekoladowe z kawałkami czekolady w środku, śmietankowe oraz wszelkie owocowe smaki i tak zwane „zabajone” (waniliowo-karmelowe z likierem jajecznym). Masę lodową przekładano także w specjalne metalowe foremki. W ten sposób powstawały lubiane przez wielu cassate. Warto zaznaczyć, iż wszystkie smaki były tworzone naturalnie w warsztacie cukierniczym. Na początku lody sprzedawano w okienku, a kolejka stała na zewnątrz. Po remoncie lody sprzedawano już w środku z lady chłodniczej.
Czytaj dalej http://regionszamotulski.pl/cukiernia-stanislawa-kasperskiego/

Dzieciństwo i telewizja
Ten widoczny na zdjęciu Rubin 102 w połowie lat 60. (z tego czasu pochodzi to zdjęcie) stał w mieszkaniu w jednym z bloków przy ul. Obornickiej w Szamotułach. Wyprodukowany na przełomie lat 50. i 60. w Związku Radzieckim sześcienny Rubin, zamknięty w eleganckiej drewnianej skrzyneczce, stał się własnością mojego taty jeszcze w jego czasach kawalerskich. Ponieważ telewizorów w Szamotułach było wtedy niewiele, na wspólne oglądanie wybranych programów, zwłaszcza sportowych, do mieszkania taty schodziło się wiele osób.
Bo telewizor skupiał wokół siebie ludzi. Razem oglądało się filmy, seriale, programy sportowe i rozrywkowe – oglądało się, żyło się nimi i na ich temat rozmawiano. W liście, który napisał mój tata do mamy do szpitala dzień po moich narodzinach (innych możliwości kontaktu nie było), między innymi, znalazło się sformułowanie „Belfegorem okazał się…” „Kto to ten Belfegor?” – zapytałam kiedyś rodziców. „A, taki serial, który wtedy wszyscy oglądali”. Dziś nie mam najmniejszego problemu, żeby to zweryfikować. Chodziło o francuski 4-odcinkowy serial z piękną Juliette Gréco „Belfegor, czyli upiór w Luwrze”.
Wybór programów był ograniczony. Przez wiele lat istniał przecież jeden kanał, codzienna emisja programu drugiego rozpoczęła się dopiero w 1974 r. Wtedy w moim domu od kilku lat był już Beryl 102, telewizor polskiej produkcji, jeszcze czarno-biały. Później przyszedł czas na słynny Rubin 714p (marka radziecka, model produkowany w Polsce), kolorowy kolos o wadze blisko 60 kg. Moi rodzice kupili go w 1976 r., krótko przed igrzyskami olimpijskimi w Montrealu. Ponoć mitem jest, iż telewizory te stawały w płomieniach, ja jednak dałabym sobie rękę uciąć, iż doszło do tego po sąsiedzku – w świetlicy szamotulskiej straży pożarnej!
Czytaj dalej http://regionszamotulski.pl/dziecinstwo-przed-ekranem-telewizora/
Historyczne zdjęcie z terenu nieistniejącej cukrowni Cukrowni Szamotuły (Zuckerfabrik Samter)
Zdjęcie z 1908 r. przedstawia fabrycznie nowy parowóz wyprodukowany przez firmę Fabrikneue Orenstein & Koppel Lokomotive (nr fabryczny 2957, 170 KM). Lokomotywy tej firmy jeździły po wszystkich kontynentach. Popularne były w wielu krajach europejskich, w obu Amerykach (Meksyk, Brazylia, Argentyna), Afryce (dzisiejsza Republika Południowej Afryki, Egipt, Maroko), Azji (Indie, Japonia, Indonezja) oraz w Australii. Wykorzystywano je nie tylko w kolejnictwie, ale także w cukrowniach, kopalniach, kamieniołomach, cegielniach czy na plantacjach trzciny cukrowej. Kilka parowozów wyprodukowanych w tym zakładzie do dziś można oglądać w muzeach kolejnictwa na terenie Polski – w Wenecji, Sochaczewie, Rogowie.
Zdjęcie wykonał szamotulski zakład fotograficzny Georga Richtera, źródło – aukcja internetowa.

Szamotulskie przedszkole przy ul. Stanisława Staszica
Siostry zakonne, portret Bieruta i wyprawy ciężarówkami po szczaw
Mieszkaliśmy po drugiej stronie Szamotuł, w okolicach ul. Nowowiejskiego, jednak od trzeciego roku życia – tak jak i cała gromada dzieci z wyżu demograficznego – rankiem szedłem z Nowowiejskiej (tak wówczas nazywała się ta ulica), przez dzisiejszą Lipową (wtedy Marchlewskiego), do Staszica, gdzie mieściło się jedyne w mieście przedszkole. Prowadziły je siostry zakonne [Służebniczki Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny], choć były to wczesne lata pięćdziesiąte, a więc niebezpieczne czasy stalinowskie.
Zawsze fascynowała mnie lśniąca czystość, którą można było zauważyć po wejściu do przedszkola. Roznosił się zapach pasty do podłóg, a w posadzkach można się było swobodnie przeglądać. Początkowo moja sala znajdowała się na 1. piętrze obok gabinetu siostry dyrektor, obok mieliśmy szafki na nasze rzeczy, na każdej był jakiś znaczek.

Podczas obiadu, 1954
Rano, po śniadaniu w stołówce na parterze, w naszej sali bawiliśmy się, uczyliśmy, o godz. 9.00 słuchaliśmy audycji radiowej dla dzieci, tańczyliśmy, przygotowywaliśmy się do różnych występów. Pamiętam mój udział w jasełkach. W parze z Małgosią Leśnik w krakowskich strojach tańczyliśmy i składaliśmy dzieciątku w żłóbku dary, ja wręczałem konika z gliny (autorstwa mojego uzdolnionego artystycznie Taty Aleksandra, strój krakowski wykonały pospołu Babcia Maria i Mama Anielka – był cudny) .
Gdy była sprzyjająca pogoda, zajęcia mieliśmy w ogrodzie, gdzie znajdowały się liczne urządzenia do zabawy (piaskownice, huśtawki, drabinki, karuzela i inne). Ogród warzywno-owocowy był domeną sióstr, które hodowały tam piękne kwiaty i wszelkie warzywa do naszych posiłków.
Czytaj dalej http://regionszamotulski.pl/przedszkole-siostr-zakonnych-przy-staszica-w-szamotulach/