Miałem okazję spotkać papieża Franciszka, kiedy 25 listopada 2014 roku przybył do Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Był wtedy w najlepszej formie i nosił jeszcze sam swoją teczkę. Parlamentarny hol przemierzał energicznym krokiem. I taki był według mnie Jego pontyfikat!
Dzisiejsi trzydziesto- i dwudziestoparolatkowie mogą wytrzeszczać oczy i kręcić głową w geście zaprzeczenia mojej opinii, bo nie znają z autopsji poprzedników Franciszka i ich niezbyt szybkiego tempa działania. Dziś coraz rzadziej słyszymy popularne kiedyś hasło, iż „młyny watykańskie mielą powoli”.
Jorge Mario Bergoglio przyjął imię pierwszego ekologa Kościoła – Franciszka. Napisał i ogłosił encyklikę „Laudato Si”, która po raz pierwszy w sposób tak jasny i stanowczy opisuje stanowisko wobec Ziemi jako matki wszystkich ludzi oraz wyraża troskę o ochronę środowiska naturalnego. Już choćby tylko ten dokument zaświadcza o mądrości i wizjonerskim spojrzeniu w przyszłość przez lidera świata katolickiego.
Ten papież rozpoczął także reformy w wielu innych dziedzinach życia Kościoła. Z naturalnych powodów tego dzieła nie dokończył, ale Jego śmierć nie przekreśla nadziei na kontynuację. Zdecydowana większość elektorów (kardynałów, którzy będą wybierać kolejnego papieża) to hierarchowie o poglądach takich samych lub zbliżonych do myślenia Franciszka. Jest zatem duża szansa na kolejne zmiany w Kościele.
W wymiarze zupełnie ludzkim zmarły dziś papież zapisze się jako ten, który zerwał z watykańskim blichtrem: mieszkał w zwykłym hotelowym apartamencie zamiast w ogromnym pałacu, zrezygnował z przepychu, który jeszcze nie tak dawno był czymś oczywistym w Stolicy Apostolskiej. Był też człowiekiem z krwi i kości, który zostając światowym przywódcą religijnym nie udawał i pozostał naturalny w swoim zachowaniu, który czasem się zdenerwował, czasem palnął coś, czego „nie wypada”. Był dobrym chrześcijaninem.