Cła Trumpa wciąż dzielą Zachód, Bruksela nie wierzy już w ustępstwa. W relacjach handlowych między Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską znów robi się nerwowo. Choć od wprowadzenia amerykańskich ceł na stal i aluminium minęło kilka lat, temat powrócił z nową siłą.

Fot. Shutterstock
W tle są nie tylko interesy gospodarcze, ale też sygnał polityczny: Waszyngton nie zamierza się wycofać. Dla Brukseli to jasna wiadomość – czas przygotować się na najgorszy scenariusz.
Zacieśnianie pozycji i brak przełomu
Administracja Donalda Trumpa od początku swojej kadencji postawiła na politykę ochrony rynku wewnętrznego. Wprowadzenie ceł miało chronić amerykański przemysł metalurgiczny. W praktyce ograniczyło dostęp europejskich producentów do jednego z kluczowych rynków. Unia Europejska próbowała wypracować kompromis, ale rozmowy od miesięcy nie przynoszą rezultatów.
Spotkania dyplomatów kończą się deklaracjami dobrej woli, za którymi nie idą żadne realne ustępstwa. Bruksela nie ukrywa, iż kończy się jej cierpliwość. Gotowy jest już projekt listy amerykańskich produktów, które mogą zostać objęte dodatkowymi taryfami. To ostrzeżenie, ale też konkretne narzędzie nacisku.
Od metalu po politykę
Cła na stal i aluminium to tylko fragment szerszej układanki. Ich utrzymanie ma znaczenie symboliczne – dla Waszyngtonu to element strategii siły, dla Brukseli – źródło napięcia. Gospodarcze skutki są poważne. Europejscy producenci mówią o milionowych stratach. Amerykańscy – o wzroście konkurencyjności. Politycy po obu stronach Atlantyku używają tego sporu do budowania wewnętrznego poparcia.
To więcej niż tylko gra o wysokość taryf. To gra o zasady – o to, kto w globalnej gospodarce może narzucać warunki i jak długo inne państwa będą skłonne je akceptować.
Wojna handlowa w cieniu recesji
Eksperci ostrzegają, iż przedłużający się impas może doprowadzić do otwartego konfliktu handlowego. Nowe taryfy, sankcje odwetowe i wzajemne ograniczenia w dostępie do rynku oznaczałyby wzrost cen, spadek eksportu i problemy dla setek firm po obu stronach oceanu. Ryzyko eskalacji rośnie z każdym kolejnym kwartałem bez porozumienia.
Obie strony wiedzą, iż gra toczy się nie tylko o stal i aluminium, ale także o przewagi w przemyśle technologicznym, energetycznym i chemicznym. Unia Europejska nie chce eskalować, ale też nie może sobie pozwolić na brak reakcji.
Napięcie zamiast resetu
Bruksela już nie liczy na przełom. Nieoficjalne wypowiedzi dyplomatów nie pozostawiają złudzeń: żadna ze stron nie chce ustąpić pierwsza. W tej sytuacji kolejne tygodnie mogą przynieść zaostrzenie tonu, konkretne decyzje taryfowe i wzajemne ograniczenia w wymianie handlowej.
Dla światowej gospodarki oznacza to kolejny obszar niestabilności. Wojna handlowa Zachodu z samym sobą może odbić się nie tylko na wielkich koncernach, ale i na małych firmach zależnych od eksportu. Najbardziej odczują to zwykli konsumenci – na stacjach paliw, w sklepach i przy zakupie sprzętu przemysłowego.
Rozmowy trwają, ale ich rytm wyznacza polityka, a nie logika ekonomiczna. I to właśnie czyni ten konflikt tak niebezpiecznym.
Źródło: forsal.pl/warszawawpigulce.pl